To musi być fascynujące, gdy dziecko szybko się zmienia, zaczyna raczkować, chodzić, jeść chrupki, parówki i rysować po ścianach. I wszystko dzieje się prawie z dnia na dzień i ciągle i ciągle.
Błażejkowi to wszystko zabiera dużo więcej czasu, ale mam wrażenie, że zaczyna łapać wiatr w żagle.
Bo tak oto:
-świetnie radzi sobie z ryżem – nawet odważyłam się ugotować mu zupę pomidorową i zjadł, nie krztusząc się ANI RAZU. Tak zwyczajnie, wzięłam pomidora, mięsko, śmietanę…po ugotowaniu zmiksowałam. Osobno ugotowałam ryż i ….jakoś powstrzymałam się żeby nie zrobić z tego papki. I mimo że oczami wyobraźni widziałam już, jak się Błażej pozbywa z brzucha wraz z kawałkiem ryżu także śniadania, to on dał sobie radę, tak po prostu;
-je banana tak zwyczajnie rozgniecionego widelcem, a nie mus z miksera (niestety wersja ekskluzywna z avocado spotkała się z umiarkowanym entuzjazmem;);
-nieustannie próbuje raczkować, jak tylko ma chwilkę to od razu przewraca się na brzuch i stara się złapać o co chodzi w tym przemieszczaniu się;
-jestem przekonana, że w pełni świadomie ogląda „Świat Elma”;
-pozwolił włożyć sobie do buzi dziubek kubka-niekapka i wierzę, że w końcu wymyśli jak wydobyć z niego sok.
Coś dużo o jedzeniu, piciu, kulinariach się zrobiło. Ale cóż, widocznie Błażuch nabiera tłuszczyku na zimę.
A to pierwszy zjedzony deserek czekoladowy: