Pierwszy tydzień treningu za Błażejem. I za mną też, bo uczę się pamiętać o gestach Makatonu. Dodaliśmy jeszcze dwa: jeść i spać.
Bła nadal nie jest zachwycony ćwiczeniami fizycznymi, co manifestuje prowokując wymioty (pisząc dosłownie, ale nie ma co owijać w bawełnę). Robi to tak namiętnie, że pani fizjoterapeutka musiała mu raz przywiązać rączki do tułowia. Wiem, że nie brzmi to najlepiej, ale okazało się, że wtedy mu przeszło. I już się nie denerwował, a nawet uśmiechał. Taki to dziwny jest ten nasz pan Błażej.
Myślę, że sporo kalorii spala na tych zajęciach, bo apetyt ma jak nigdy. Regularnie zjada o jeden posiłek więcej niż zwykle.
No i okazało się, że nieświadomie wprowadzamy Błażuchowi w domu elementy integracji sensorycznej. Jak dowiedziałam się z książki Marty Wiśniewskiej pt. Wspomaganie rozwoju dziecka z niepełnosprawnością intelektualną nawet pokazywanie jak działa suszarka do włosów to domowa terapia. Bo taki mały człowiek uczy się, że jest ciepłe i zimne powietrze i że może w niego dmuchać. Albo elektryczna maszynka do golenia (drgania), albo słuchanie szumu płynącej wody (stymulowanie słuchu), albo pocieranie ręcznikami o różnych fakturach (zmysł dotyku). Niby oczywiste, ale jak dwulatek sam sobie nie podejdzie i nie podotyka takich rzeczy, tak jak robiłby będąc w normie, trzeba mu pomóc.
Ale dość wymądrzania się, dzisiaj w końcu odpoczynek i jedziemy do Bielska. Chociaż pogoda niezbyt zachęcająca do sesji to obiecuję fotorelację!