Błażejek wczoraj dokonał małego przełomu. Otóż nie wymiotował podczas wtorkowych spotkań z dziećmi. Tutaj Czytelnikom należy się wyjaśnienie. Kiedyś Bła miał dużo problemów „żołądkowych”. I nauczyliśmy go, że jak tylko da jakikolwiek sygnał, że jest mu niedobrze, to w około pół nanosekundy ktoś z nas jest obok niego. Kiedy te fizyczne dolegliwości ustały, niestety sygnał przywoływania koś bliskiego pozostał w małym móżdżku. I teraz, kiedy chce, żebyśmy natychmiast przybyli, to wkłada paluszki głęboooko do gardła. I podczas dwóch pierwszych pobytów w gronie rówieśników takie właśnie zabiegi stosował. Za to wczoraj nic takiego się nie wydarzyło. Duma rozpiera:)
Za to w grupie pojawił się kolega Szymon, który wczoraj karmił misie przyczepione do Błażejowych skarpetek. A koleżanka Lena wycierała naszemu szaleńcowi nosek. I tak oto, w tle z fizjologią, rodzą się pierwsze Błażowe przyjaźnie.
A w weekend próbował pysznych, chociaż trochę bezsmakowych (no, ale czego oczekiwać w lutym) truskawek: