Miało nie być takich wpisów na tym blogu.
Może i miało, ale nie da się od tego uciec, jak by nie patrzeć jest to też część naszego życia z Błażejem.
Wczoraj koleżanka Błażejka z kardiochirurgii odeszła. Pola, Polka, Polusia. Walczyła ponad trzy miesiące i nie udało się. Przed nią Przemuś, wcześniej Krzyś , Wikusia. Zawsze będę o nich pamiętać, o ich rodzicach, o tym, że ten najgorszy strach mieliśmy wspólny, a Błażejek jest nadal z nami. Że teraz jesteśmy w domu, zajmujemy się głupotkami, martwimy o to, czy gdzieś zdążymy, czy ciasto się uda, że tak szybko przyzwyczaiłam się do dobrego, a tam, w szpitalu się TAKIE rzeczy dzieją.
Czytam teraz biografię Wisławy Szymborskiej i dzisiaj natknęłam się na ten wiersz, dedykowany Halinie Poświatowskiej, poetce, która z resztą też zmarła z powodu wrodzonej wady serca. Czytam go dzisiaj ciągle i od nowa, przeczytajcie ze mną:
W niebezpieczeństwie strzykwa dzieli się na dwoje:
jedną siebie oddaje na pożarcie światu,
drugą sobą ucieka.
Rozpada się gwałtownie na zgubę i ratunek,
na grzywnę i nagrodę, na co było i będzie.
W połowie ciała strzykwy roztwiera się przepaść
o dwóch natychmiast obcych sobie brzegach.
Na jednym brzegu śmierć, na drugim życie.
Tu rozpacz, tam otucha.
Jeśli istnieje waga, szale się nie chwieją.
Jeśli jest sprawiedliwość, oto ona:
Umrzeć ile konieczne, nie przebrawszy miary.
Odrosnąć ile trzeba z ocalonej reszty.
Potrafimy się dzielić, och prawda, my także.
Ale tylko na ciało i urwany szept.
Na ciało i poezję.
Po jednej stronie gardło, śmiech po drugiej
lekki, szybko milknący.
Tu ciężkie serce, tam non omnis moriar.
trzy tylko słówka jak trzy piórka wzlotu.
Przepaść nas nie przecina.
Przepaść nas otacza.
Pamięci Haliny Poświatowskiej
(„Autotomia”, Wszelki przypadek, 1972)